Powrót arcydzieł za miliony

Oddał znaczki za “pepeszę”. Potem stworzył zadziwiającą kolekcję, która właśnie wróciła do Polski.

Karolina Łucja Białke, Bartosz Gondek

Kolekcjoner to zaiste dziwny człek. Z jednej strony oddany pasji, z drugiej byt może nieco dziwaczny – wszak zbierać można rozmaite rzeczy: od pocztowych znaczków po auta. Gdzieś w środku stawki plasują się kolekcjonerzy dzieł sztuki bodaj dziedziny najtrudniejszej do zbierania – bo kompletnie nieprzewidywalnej – gdzie często przypadek rządzi spotkaniami człowieka z dziełem sztuki. Są kolekcje, które buduje się latami. Są kolekcje, które wyprzedaje się „na sztuki”. Są też kolekcje, które kupuje się po prostu. 24 maja w Bydgoskim Centrum Sztuki miał miejsce wernisaż niezwykłej kolekcji zatytułowanej „Powroty”, odkupionej przez jednego z polskich kolekcjonerów – gromadzonej przez lata – kolekcji Stanisława Zbigniewa Mikulskiego(dalej nazywanego tylko Zbigniewem – o czym później).

O co ta cała chryja?

W kolekcji Zbigniewa Mikulskiego jest wiele znakomitych nazwisk, a wśród nich kilka pozycji jednoznacznie wybitnych, są to dzieła ważnych malarzy polskich XIX i XX wieku, bo na tym okresie głównie skupiało się zainteresowanie kolekcjonera. Plejadę wielkich artystów tworzą m.in.: Maurycy Gottlieb, Artur Grottger, Wojciech Kossak, Jacek Malczewski, Jan Matejko, Mela Muter, Fryderyk Pautsch, Tadeusz Popiel, Stanisław Witkiewicz-Ojciec, Wacław Szymanowski, Włodzimierz Tetmajer.

Kolekcjonowaniem w dużej mierze rządzi przypadek. Choćby zakup dzieła, które przez dziesiątki lat było nieobecne, czy uważane za zaginione i nagle trafia w zasięg wzroku i możliwości kolekcjonera. Wtedy zdarza się cud dla kolekcjonera. Niektórzy przez całe życie trafiają jeden taki. Inni wcale, a jeszcze inni kilka. Tak właśnie działo się w przypadku Zbigniewa Mikulskiego mieszkającego w Szwajcarii, któremu udało się trafić na kilka wyjątkowej klasy polskich obrazów, które znalazły się poza granicami Polski.

Helenie Modrzejewskiej i nie tylko...

Zapewne największą rewelacją zbioru, jest namalowany przez Stanisława Witkiewicza-Ojca i dedykowany Helenie Modrzejewskiej monumentalny batalistyczny Odwrót spod Moskwy. Udało się nawet odnaleźć fotografię przedstawiającą legendarną aktorkę w jej mieszkaniu na tle tego wyjątkowego obrazu.

Obraz jest unikatowy, bo na tle twórczości tego malarza, zaiste jest on jedyny w swoim rodzaju. Ujawnia znakomity warsztat, pewność jego ręki, a zarazem dowodzi szerokości malarskich zainteresowań Witkiewicza – Ojca - bo znamy tegoż z innych dzieł – pejzażowych, tatrzańskich, chłopomańskich, folklorystycznych. Odwrót spod Moskwy potwierdza, że gdyby Witkiewicz zechciał, byłby wybitnym batalistą. Wartości oczywiście przydaje dziełu pierwsza właścicielka.

W całej kolekcji takich cudownie i przez przypadek odnalezionych obrazów jest wraz z wymienionym wyżej – pięć. Są to: Wiejski skryba Włodzimierza Tetmajera, Procesja Wincentego Wodzinowskiego, przez dziesiątki lat uważany za zaginiony, obraz Przekupka/ Handlarka warzyw Wacława Szymanowskiego oraz Przed krzyżem Tadeusza Popiela.

Niczym detektyw Zbigniew Mikulski latami tropił i poszukiwał dzieł zaginionych by przywrócić je szeroko pojętej świadomości publicznej oraz rynkowi sztuki.

Sześcioblok i parka” czyli Polska nr 1

Najstarszy i najcenniejszy warszawski znaczek wygląda niepozornie. Taki niebiesko-czerwony prostokącik. A jednak to niepozorne maleństwo przyprawia o szybsze bicie serca niejednego filatelistę. „Polska nr 1” przyleciała do Bydgoszczy i można ją oglądać w Bydgoskim Centrum Sztuki. Znaczki są przechowywane w specjalnych warunkach, bowiem wystarczą zaledwie cztery godziny nasłonecznienia i wszystko wyblaknie. Pozostanie tylko biała plama. Pamiętajmy, że farba na tej wyjątkowej pamiątce historycznej liczy sobie ponad 150 lat. „Polska nr 1” to dla jednych cenne polonicum, dla innych obiekt pochodzący z carskiej prowincji, a dla mieszkańców stolicy – varsavianum. Poszukiwane dziś przez filatelistów znaczki wydrukowano na papierze pochodzącym z zakładów w Jeziornie.

Maszyna, na której powstawały, była bardzo dobrze pomyślana, nanosiła od razu dwa kolory, na dodatek liczyła arkusze, ale nie dorównywała precyzją choćby maszynom rosyjskim. Właśnie dlatego pierwsze znaczki polskie są tak nietrwałe. Warto wiedzieć, że Maszynę skonstruował warszawski mechanik i wynalazca Izrael Abraham Staffel. Dwie drukarskie matryce – do każdej barwy osobną – wykonał znany w stolicy grawer Henryk Majer. Emisja odbywała się w drukarni Banku Polskiego, zwanej Fabryką Stempla. Największy zbiór „Polski nr 1” miał Peter Carl Fabergé, słynny rosyjski jubiler i autor jeszcze słynniejszych carskich jaj. Zdzisław Mikulski część swoich znaczków kupił z tej właśnie kolekcji.

Filatelistyka to stan umysłu. Klaser za karabin.

Mikulski mawiał, że filatelistyka jest nie tylko pasją, ale i uczuciowym powiązaniem z pewnymi faktami. Bez wątpienia jest to również rozległa dziedzina wiedzy. A potrzeba „chomikowania” towarzyszyła małemu Zbysiowi od dziecka.

Miał lat 13, gdy za dwumiesięczne kieszonkowe kupił na poczcie w rodzinnym Stanisławowie blok, czyli kilka połączonych znaczków, i wysłał go do samego siebie. Był rok 1938…

Wtedy interesowały go przede wszystkim znaczki rosyjskie. Zresztą cenił je do kresu swego życia. W kolekcji znajduje się m.in. album ostatniego cara z próbnymi odbitkami serii wydanej w 1913 roku, na 300-lecie dynastii Romanowów, a przedstawiającej władców Rosji. W 1944 roku nie myślał jednak o rozbudowywaniu kolekcji - jako żołnierz AK sięgnął do swojego klasera, by kupić dodatkową broń.

– Miałem dwa bardzo drogie znaczki rosyjskie, a ponieważ przez Stanisławów szły oddziały włoskie, zamieniłem się z pewnym wojskowym lekarzem na dwie pepesze, amunicję i zastrzyki morfiny – wspominał w jednym z wywiadów.

Korespondecja nieprywatna i historia Polski w pigułce

W zbiorach Mikulskiego, w części którą można oglądać w Bydgoskim Centrum Sztuki, znajdują się również wyjątkowe listy przesłane polską Pocztą Królewską, między innymi list króla Władysława IV, królowej Marysieńki czy Augusta II Sasa. Widnieją na nich pieczęcie królewskie oraz odręczne podpisy królów Polski.


 

Po wojnie Mikulski mieszkał najpierw na Śląsku. Z wykształcenia był inżynierem górnictwa. Potem przeniesiono go do Warszawy. W 1964 roku, razem z żoną lekarką, wyjechał do Szwajcarii, gdzie mieszkał do swojej śmierci. Bardzo cenił sobie ten kraj, ale w jego imponujących zbiorach wiele jest nawiązań do Polski, rzec można, że kolekcja Mikulskiego to taka historia Polski i Warszawy w pigułce.

Zobowiązujące nazwisko

Był taki czas, że do Stanisława Zbigniewa Mikulskiego przychodziły tłumnie damy z kwiatami. Mieszkał wówczas w Warszawie – a były to lata 50. i 60. Pielgrzymujące na ulicę Mokotowską wielbicielki z kwiatami poszukiwały znanego aktora posługującego się kryptonimem J-23. Często myliły adresy. Ponoć panowie Mikulscy nigdy się nie spotkali, a Stanisław Zbigniew pozostał do końca życia tylko Zbigniewem…


Odkupienie części kolekcji Mikulskiego to wydarzenie bez precedensu. W ubiegłym roku Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego odkupiło za kwotę 100 milionów złotych Kolekcję Książąt Czartoryskich – zatem zapłacili za nią de facto polscy podatnicy. W tym przypadku jednak mamy do czynienia z sytuacją, gdy osoba prywatna, za własne pieniądze, wykupuje dobra polskiej sztuki i kultury i sprowadza je do domu. Do Polski.

foto/Bydgoskie Centrum Sztuki, Sopocki Dom Aukcyjny

 

Chcesz być na bieząco z informacjami ze świata historii? Jesteśmy na facebooku polnocnej.tv. Szukaj nas na Twitterze oraz wyślij nam maila. 

Tagi: