Ułan i mogiła – rozwiązana tajemnica sprzed 77 lat

Zaczęło się od wiadomości, krótkiego pytania, a skończyło na dopisaniu kolejnej kartki historii. Takich relacji jest może wiele, ale ta szczególnie wryła się w moją pamięć - pisze na łamach Strefy Historii Piotr Torłop, ułan, rekonstruktor i tropiciel zagadek historii. To właśnie jemu udało się zidentyfikować bezimiennego ułana, poległego we Wrześniu 1939 roku w Dąbrówce Królewskiej pod Grudziądzem.

Początek.

Był wrześniowy, zapowiadający szybkie nadejście jesieni, wieczór 2011 roku. Usiadłem tego dnia przy komputerze poświęcając się surfowaniu w internecie, a jako osoba zaangażowana w działalność stowarzyszenia kultywującego historię i tradycje 18 Pułku Ułanów Pomorskich postanowiłem w tym dniu sprawdzić klubową pocztę. Moją uwagę przykuła wiadomość z imieniem i nazwiskiem w tytule, nadesłana przez Panią Maję Szymałę-Kasowską z Piły:

„...szukam informacji o wujku, bracie mojej mamy. Kapralu nadterminowym Leonie Królu, który był ułanem 18 Pułku Ułanów Pomorskich i zginął lub został ranny w bitwie pod Krojantami. Od czasu wojny nie wiemy, co się z nim stało. Będę wdzięczna za jakiekolwiek informacje…”

W dostępnych mi i znanych dokumentach dotyczących 18 Pułku Ułanów Pomorskich i jego walk w rejonie Chojnic nie odnalazłem ani nazwiska, ani żadnej informacji, która pomogłaby rozwiązać tą zagadkę. Archiwum pułkowe z tego i poprzedzającego go okresu, według mojej wiedzy, też się nie zachowało. Zaproponowałem więc Pani Mai zwrócenie się do Centralnego Archiwum Wojskowego – dużego źródła informacji o przedwojennych polskich jednostkach wojskowych i ich żołnierzach – i kilku innych instytucji. Istnieje dość duże prawdopodobieństwo, że nie wymienilibyśmy już nigdy więcej, między sobą, wiadomości, prócz grzecznościowych życzeń świątecznych, gdyby nie powracające wciąż do mnie, w myślach nazwisko: Leon Król.

Upłynęło kilka miesięcy i przy nadarzającej się okazji Świąt Wielkanocnych razem z klubową e-kartką okolicznościową, z ogromnej ciekawości zapytałem o efekt poszukiwań. Tak zaczęła się nasza emailowo-telefoniczna znajomość, która zaowocowała piękną historią. Historią, której początek znalazłem daleko, bo u zarania XX wieku w zagłębiu Ruhry, a koniec wyznaczyła bezimienna mogiła…

Bohater.

Leon Król urodził się 5.06.1917 r. w Hamborn, w Nadrenii - Północnej Westfalii w Niemczech, gdzie jego ojciec Józef Król ok. 1910 r. wyjechał do Zagłębia Ruhry za chlebem. Dorobiwszy się trochę, wrócił po kilku latach do Wielkopolski, by spełnić daną narzeczonej obietnicę. Ożenił się z Julianną z Lipińskich i razem wrócili do Hamborn, gdzie doczekali się trójki dzieci.

Zastała ich tam zawierucha I Wojny Światowej. Leon nie chcąc zaszczytnie służyć, bić się i umierać za Cesarza Wilhelma, postanowił zostać, by zapewnić bezpieczne miejsce i lepszy byt swojej rodzinie. W 1918 roku, po odzyskaniu niepodległości wrócili do Polski i osiedlili się w Bliżycach gm. Skoki. W krótkim czasie, dzięki zaoszczędzonym pieniądzom, kupili kamienicę w Skokach, w której zamieszkali, a na parterze budynku Józef uruchomił kupiecki skład tekstylny, który zaopatrywał z fabryk w Łodzi. Państwo Królowie, prócz Leona, szczęśliwie dochowali się jeszcze piątki potomstwa.

Młodzieńczy bunt i życiowy wybór.

Do wojska trafił za sprawą twardej ręki ojca. A było to tak:

Leon, po ukończeniu szkoły podstawowej w Skokach, rozpoczął naukę w Państwowym Seminarium Nauczycielskim w Wągrowcu. Szkoła utrzymywana była częściowo ze składek kupców z całego powiatu oraz czesnego opłacanego przez rodziców.

Drużyna Harcerska

Miał w przyszłości zasilić elity inteligenckie systemu edukacji. Z domu wyniósł wychowanie w duchu polskiego patriotyzmu i poczuciu obowiązku. Nie było więc zaskoczeniem, że w szkole był aktywny sportowo oraz należał do seminaryjnej drużyny harcerskiej. Młody wiek nie zawsze sprzyja jednak podejmowaniu rozsądnych decyzji, a w głowie młodzieńca wciąż buszowały zwariowane pomysły i chęć do zabawy. Realizacja jednego z nieokrzesanych konceptów 17-latka nieoczekiwanie skierowała jego życie na zupełnie inne tory.

Leon Król - leżący po lewej w czapce seminaryjnej

 

 

Szkolnym przyjacielem Leona był w tym czasie syn dziedzica z okolic Skoków. Prawdopodobnie w czerwcu 1934 r. Leon z przyjacielem postanowili urządzić sobie nieplanowane wakacje i wybrali się na rowerową wycieczkę po Polsce. Julianna, mama Leona, twierdziła, że prowodyrem wydarzenia był syn dziedzica, ale każda matka broni swego dziecka. Chłopcy w czasie tej wagarowej, 7-dniowej, eskapady dojechali aż do Krakowa. Oczywiście, po powrocie, nie uniknęli konsekwencji tego czynu. Ojciec Leona, oburzony lekceważącym stosunkiem syna do obowiązku szkolnego (w tym do szkoły z opłaconym czesnym), poinformował syna, że zaprzestaje płacenia i postawił ultimatum: Albo rozpocznie nowy żywot jako czeladnik, przyuczając się do zawodu… rzeźnika, albo wojsko. 

Dla młodego inteligenta wybrany przez ojca zawód był nie do przyjęcia…

Obowiązek wobec ojczyzny.

Jako ochotnik miał prawo wybrać rodzaj broni. Stawając przed Powiatową Komendą Uzupełnień miał ułożony w głowie plan, inspirowany czytanymi powieściami Aleksandra Dumas’a, by zostać marynarzem-podwodniakiem. Szybko jednak rozwiały się jego marzenia, bo przy 180 cm wzrostu okręty podwodne po prostu odpadły. Jak nie Marynarka, to oczywiście Kawaleria.

I tak, jesienią 1935 roku, zawitał do Grudziądza i 18 Pułku Ułanów Pomorskich.

25-miesięczna służba jakoś zleciała, choć na początku nie był szczęśliwy. Jak to w kawalerii, najważniejszy był koń, nie zawsze żołnierz zdążył zjeść śniadanie, bo oporządzenie konia wymagało dużo czasu – czyszczenie, czesanie, zaplatanie ogona. Z czasem jednak przemówiły wyszkolenie i rutyna, a że fach wojenny przypadł mu do gustu i zaczął wyróżniać się wśród kolegów wiedzą i umiejętnościami, Rzeczpospolita i armia dały mu szansę kontynuowania zaszczytnej kariery ułana. Doceniony przez dowódców, po odbyciu zasadniczej służby, został żołnierzem nadterminowym.

Leon Król po lewej, Poligon, Gdynia 1936 r.

Chciał zostać w wojsku i z nim związać swoją przyszłość. Służył w szwadronie ciężkich karabinów maszynowych, razem z pułkiem brał udział, w 1938 roku, w zajmowaniu Zaolzia. Jako całkiem dobrze wykształcony obywatel i przykładny podoficer (kapral) uczył niepiśmiennych żołnierzy, co może wydawać się dzisiaj niedorzeczne, czytania i pisania. Wiosną 1939 roku, co jest dowodem szczególnego zaufania ze strony przełożonych, został skierowany na objęte ścisłą tajemnicą szkolenie z obsługi nowego karabinu przeciwpancernego, wprowadzanego właśnie na wyposażenie polskiej armii (wz.35 Ur?).

Leon Król w Grudziądzu, 1938 r.

Oczywiście, jako przykładny kawalerzysta, brał też udział w wojskowych konkursach ujeżdżenia i zawodach militari. Początkowo, jak wynika z relacji rodziny, nie odnosił większych sukcesów (skarżył się na nieporęczną i ciężką szablę – najprawdopodobniej pruską – ciężko było w zadanym czasie ciąć łozy i gomuły), ale po wyposażeniu pułku w najnowsze polskie szable wz. 34 odnalazł w sobie i ten talent (ta była dużo lżejsza i dobrze leżała w ręku). Z ostatnich w przedwojenne Polsce, odbywających się w Bydgoszczy zawodów, przywiózł do rodzinnego domu, złote strzemię, które z dumą przypinał do munduru i zegarek z dedykacją. Trofeum było nagrodą w „Konkursie ujeżdżenia dojezdków przydzielonych oficerom, podoficerom zawodowym i nadterminowym”. Chciał je zostawić rodzicom, by mogli cieszyć się nimi i być dumni z osiągnięć syna, ale na wieść, że mama planuje zapakować je i schować w szufladzie powiedział – szkoda, żeby leżały schowane w szufladzie, w jakimś puzderku – i zabrał je ze sobą - relacjonowała siostra Leona, Łucja. Wtedy widzieli się po raz ostatni.

Wszystko wskazywało na to, że już jesienią 1939 roku zmieni status z podoficera nadterminowego na podoficera służby stałej (zawodowego), a także otrzyma awans na plutonowego.

Nadszedł sierpień 1939 roku. Mobilizacja. Czy wojna wybuchnie?

26 sierpnia 1939 roku, w takt końskich kopyt, żegnał kolegów wychodzących z Grudziądzkiej Cytadeli. 18 Pułk Ułanów Pomorskich wyruszał z macierzystego garnizonu w stronę polsko-niemieckiej granicy, w rejonie Chojnic.

Wraz z dopiero przybyłym, ppor. rez. Witoldem Korzeniowskim został odkomenderowany z pułku do tworzonego z napływających, mobilizowanych rezerw, szwadronu kawalerii dywizyjnej (w całości wydzielony i sformowany z 18 Pułku Ułanów), przy 16 dywizji piechoty, Grupy Operacyjnej „Wschód” gen. Mikołaja Bołtucia. Został zastępcą dowódcy II plutonu (wyżej wspomnianego ppor. Korzeniowskiego). 30 sierpnia jego nowa jednostka zajęła stanowiska bojowe na północny zachód od Grudziądza, niedaleko granicy z Prusami Wschodnimi.

1 września 1939 roku wybuchła II Wojna Światowa.

Tu ślad się urywa.

Najdłuższy most na świecie.

Łucja (1924 – 2015), ukochana siostra (dla niej Leon zrobił pokój dla lalek z mebelkami i nazywał ją pieszczotliwie Lucią), przez całe życie starała się odpowiedzieć na pytanie, co stało się z jej starszym, ulubionym i tak pięknie wyglądającym w mundurze, bratem. Czy kiedykolwiek się odnajdzie?

Już po klęsce wrześniowej, jeszcze w 1939 roku, ona sama, wraz z rodzeństwem, pisała listy do naszych żołnierzy – jeńców, by podtrzymywać ich na duchu i by mieli więcej zajęć. Napisała m.in. do jednego z oflagów (obóz jeniecki dla oficerów), do swojego byłego nauczyciela. W odpowiedzi nadesłanej przez niego pojawiła się pierwsza, niepewna wiadomość o losach Leona w 1939 r.

Od 1940 r. zgodnie z rozkazem okupanta, wprowadzono nakaz pracy. 16-letnia wówczas Łucja była nianią w niemieckiej rodzinie w Wągrowcu. Opiekowała się 5–ciorgiem dzieci. Latem 1944 r. została wysłana do kopania rowów przeciwczołgowych za Wisłę. Zimą 1944-45 kiedy ruszyła sowiecka ofensywa, wszyscy uciekali pieszo na zachód. Łucja znalazła się w tłumie uciekinierów. Jej celem był rodzinny dom.

Najdłuższy most świata (tak go zawsze wspominała), to most na Wiśle, we Włocławku, podczas bombardowania. To wtedy, gdy udało się już bezpiecznie znaleźć po jego drugiej stronie, w rowie zobaczyła zwłoki młodego, niemieckiego żołnierza. Leżał z otwartymi oczami. Ten obraz i ten most prześladował ją niemal do końca życia. Bała się, że Leon, jej ukochany braciszek, leży gdzieś w rowie, jak ten chłopiec w niemieckim mundurze.

Ta wizja stała się też przyczyną, dla której Pani Maja Szymała-Kasowska, córka Łucji, podjęła trud wyjaśnienia tej tragicznej tajemnicy.

Poszukiwania.

Los Leona pozostał dla rodziny tajemnicą przez kolejne 73 lata. Czy zginął? Czy dostał się do niewoli? Czy może, jak inni, którzy ocaleli, znalazł się w jakimś odległym zakątku świata, ale nie mógł lub nie chciał dać znaku życia?

Ostatni trop pojawia się zimą 1940 roku we wspomnianej korespondencji z obozu jenieckiego. To wszystko i nic więcej. Poszukiwania w szpitalach, na cmentarzach, w obozach jenieckich oraz przez Czerwony Krzyż nie przyniosły rezultatu, a jedynym owocem tego jest dokument, datowany na luty 1943 roku, sporządzony przez Polską Komisję Strat Wojennych przy Oflagu IIC, powielający jednak przytoczone już informacje, a wciąż nie wyjaśniający ostatecznych losów kaprala.

  

Skany listu z Oflagu

Kolejne próby odnalezienia Leona podjęto po zakończeniu działań wojennych, w 1945 roku. Wynik bez zmian. Jedynym śladem wciąż pozostawał list z obozu. Wobec takiego obrotu rzeczy, Ojciec Leona, mając za dowód wymienioną relację zwrócił się do władz o uznanie syna za zmarłego, wobec jego zaginięcia bez wieści w związku z II wojną Światową. Nastąpiło to w roku 1947 decyzją Sądu Grodzkiego w Wągrowcu.

Ogłoszenie 1946 r.

”…Minęło wiele lat siermiężnych, rodzeństwo Leona pozakładało rodziny, wychowywali dzieci. Na grobie rodziców, w Skokach, pod ich nazwiskami dzieci zamieściły napis „Rodzice proszą o modlitwę za syna Leona, który zginął w obronie ojczyzny w 1939 r”. Pod koniec lat siedemdziesiątych, kiedy powzięliśmy wiedzę o spotkaniach weteranów 18 Pułku, w pierwszą niedzielę września pod Krojantami, siostra Teresa tam pojechała. Niestety, nikt nie pamiętał Leona. Minęły kolejne lata, upowszechnił się internet. Zaczęłam pisać do różnych osób, organizacji i instytucji itd., trwało to kilka lat (chyba 3 lata), bez żadnego odzewu…” – napisała w korespondencji ze mną Pani Maja Szymała-Kasowska.

Ostatnie życzenia imieninowe dla siostry

Zacząłem od podstaw, czyli analizy treści udostępnionego mi, przez Panią Maję, skanu listu. W toku wymiany opinii między nami doszedłem do wniosku, że był on dotychczas błędnie interpretowany przez rodzinę (rodzeństwo Leona i ich dzieci, po śmierci rodziców), która skupiała się na osobach i sprzecznościach z nimi związanych, a nie na miejscach wydarzeń.

Na początk cyt. za Panią Mają Szymałą-Kasowską:

„…W załączeniu skan listu z obozu. Chciałabym zwrócić uwagę na 7 linijkę pod koniec "

Lucia (moja mama) pisze w sprawie bliższych danych o swoim bracie - a więc brat był w plutonie pod dowództwem ppor. Korzeniowskiego - na wzgórzu nr 82 - między wsią Królewska Dąbrówka a folwarkiem Królewska Dąbrówka

- poczta Nizwalde - Kress .... - Z tej placówki nie wrócili już ani dowódca ani kpr. Król - jak wielu innych żołnierzy - tyle wiadomości z ust kolegi ppor. Korzeniowskiego...

W swoim opracowaniu Pan dr Jerzy Krzyś pisze, że ppor. Korzeniowski zginął, z listu wynika, że był w oflagu? Ale jakiś dowódca zginął, więc kto?...

Otóż w treści, autor listu podaje, zasłyszane z drugiej ręki, informacje o ostatnim miejscu przebywania Leona Króla, a także o tym, że prawdopodobnie został on ciężko ranny, oraz, że z placówki tej nie powrócił. Wspomniane miejsce to wzgórze nr 82, w rejonie Dąbrówki Królewskiej, a więc obszar, który faktycznie był częścią linii obrony 16 DP, we wrześniu 1939 roku. To był jedyny i jak się okazało, kluczowy punkt zaczepienia.

Uruchomiłem wszystkie swoje szare komórki, zagłębiłem się w przepastne czeluści wszystkowiedzącego internetu i przeglądnąłem skrzętnie zapisywane adresy i numery telefonów osób, które mogłyby mi w jakikolwiek sposób pomóc. Na efekt nie trzeba było długo czekać. Wielce pomocnym okazał się Pan płk. w st. spocz. dr. Jerzy Krzyś – Przewodniczący Rady Fundacji na Rzecz Tradycji Jazdy Polskiej w Grudziądzu, żołnierz, lekarz i pasjonat historii.

Odnaleziony w internecie fragment jego publikacji traktującej o obronie Grudziądza w 1939 roku, wykonany do niego telefon oraz wydana przed laty książka Stanisława Grabowskiego: "Na straży Pomorza 1919-1939" były strzałem w 10-tkę. Jerzy Krzyś napisał , w korespondencji z Panią Mają:

„…Ja swoje wiadomości czerpałem z książki Stanisława Grabowskiego: "Na straży Pomorza 1919-1939", wyd. Jaskółka, Warszawa 1965. Są tam wspomnienia por. Jerzego Wochnika, dowódcy 1. plutonu Kawalerii Dywizyjnej 16 dywizji piechoty. Na s. 181 czytamy: "W natarciu trzech plutonów wzmocnionych dwoma karabinami maszynowymi (nad ranem 2 IX J.K.), w gęstej mgle, został niespodziewanie otoczony przez Niemców II pluton. Zginął jego dowódca ppor. Witold Korzeniowski, a razem z nim jego zastępca kpr. Król, przy karabinie maszynowym". W spisie żołnierzy z 1939 r. wymieniono kpr. nadterminowego Leona Króla - dowódcy sekcji w szwadronie karabinów maszynowych. Według relacji dawnych mieszkańców Dąbrówki, po walce zebrano ciała poległych koło Dąbrówki Polaków i Niemców i ułożono ich w rzędzie. Polaków pochowano na cmentarzu, a Niemców wywieziono. Na pewno był tam też bohaterski cekaemista. Ja połączyłem te dwa źródła. Zwłoki por. Korzeniowskiego zabrała rodzina z Grudziądza na tamtejszy cmentarz i tam też został pochowany..."

Na przykościelnym, parafialnym cmentarzu w Dąbrówce Królewskiej jest pewna mogiła. Spoczywa w niej 87 polskich żołnierzy – obrońców poległych w obronie ojczyzny, we wrześniu 1939 roku. Sześciu z nich było bezimiennych. Teraz pozostaje pięciu.

Finał. Jedna spośród 87-miu.

Pani Maja napisała do mnie:

„…Mama (Łucja) zażyczyła sobie, by na grobie postawić bukiet z tylu czerwonych róż, ilu ich tam leży, z biało – czerwoną wstążką…”

2 września 2012 roku Pani Maja Szymała-Kasowska, siostrzenica Leona Króla, córka Łucji - ukochanej siostrzyczki naszego bohatera, wraz z mężem, odwiedziła cmentarz w Dąbrówce, a na mogile poległych żołnierzy zaczerwieniły się róże przełamane kolorem naszych narodowych barw. Jedna z nich miała swoje imię. Urząd Gminy w Grucie, na podstawie zebranych i przedstawionych dokumentów oraz relacji świadków wpisał kaprala nadterminowego Leona Króla, ułana 18 Pułku Ułanów Pomorskich i szwadronu kawalerii 16 Dywizji Piechoty na listę poległych pod Dąbrówką Królewską. Proboszcz miejscowej parafii oficjalnie wpisał nazwisko i datę śmierci do ksiąg parafialnych.

 

Ocalić od zapomnienia.

Czy nazwisko odnalezionego Leona mogłoby znaleźć się na kamieniu nagrobnym mogiły w Dąbrówce? Dla mnie było oczywiste, że tak należy zrobić. Zaproponowałem nawet rodzinie zajęcie się tym przedsięwzięciem. W odpowiedzi otrzymałem od pani Mai łapiącą za serce wiadomość:

„…Dziękuję za myśl o tabliczce z nazwiskiem Leona na grobie. Mama też o tym myślała, ale kiedy się dowiedziała, że Leon leży w zbiorowej mogile, z kolegami, razem walczyli i razem zginęli, wszyscy tak samo ważni, mieli rodziny… Wyróżnienie jednego z poległych byłoby niewłaściwe w stosunku do pozostałych żołnierzy. Myślę, że jeżeli nazwisko Leona znajdzie się w dokumentach 18 pułku i w Stowarzyszeniu to będzie ten ślad na ziemi, na który zasługuje…”

Niech zatem ten artykuł będzie częścią jego śladu na ziemi, na który zasługuje na pewno. Niech będzie też moim hołdem, złożonym jemu samemu, ale i wszystkim poległym polskim obrońcom we wrześniu 1939 roku.

Tajemnice sprzed lat.

Z Dąbrówką Królewską i wspomnianymi na początku Krojantami związane są jeszcze dwie tajemnice: Tego samego dnia, gdy Leon Król zginął broniąc ojczyzny na stanowisku swojego ckm-u, w tym samym miejscu, wyłaniając się z gęstej mgły, po ciężkiej walce, Niemcy otoczyli cały II pluton szwadronu kawalerii dywizyjnej 16 DP. Widząc to i nie mając szansy na ucieczkę kilku polskich żołnierzy wysadziło się granatami w wieży miejscowego kościoła. Pozostałych do niewoli wzięli Niemcy, jednak los 16 z nich nie jest znany do dzisiaj. Zostali prawdopodobnie przewiezieni do więzienia w Iławie i tam lub w pobliżu rozstrzelani. Śledztwo w tej sprawie prowadzi Instytut Pamięci Narodowej.

Gdzie pochowani są ułani 18 Pułku Ułanów Pomorskich, polegli w szarży pod Krojantami, 1 września 1939 r., wraz ze swoim dowódcą płk. Mastalerzem? Ich grób na cmentarzu w Chojnicach jest jedynie symboliczny. Czy, jak wskazują najnowsze badania lokalnych pasjonatów historii, rzeczywiste miejsce pochówku bohaterskich żołnierzy znajduje się na cmentarzyku przy kościele w Krojantach (zbiorowa mogiła)? Jaka jest historia ich pierwotnego pochówku i owianej tajemnicą, powojennej ekshumacji? Ale to są już zupełnie inne, zasługujące na zainteresowanie i opisanie historie…

Piotr Torłop

 

Rodzeństwo Leona Króla:

Rodzina Leona Króla, zdj 1934 r.

Starsze córki należały do Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży Żeńskiej w Wielkopolsce „Młode Polki” (działał na terenie dwóch diecezji: gnieźnieńskiej i poznańskiej); organizacja o charakterze patriotycznym i charytatywnym.

Najstarsza Stefania (1914 – 2009) była członkiem towarzystwa sportowego „Sokół”, ćwiczyła łucznictwo; potem wyszła za mąż i wyprowadziła się do Bydgoszczy.

Maria (1915 – 1986) ukończyła kurs stenografii w Poznaniu, wyszła za mąż za wójta gminy Skoki; był kryzys, więc źle było widziane, by z jednego domu dwoje pracowało, więc ciotka zrezygnowała z pracy zawodowej.

Seweryn (1923 – 2004)

Łucja (1924 – 2015) – ulubiona siostra Leona - dla niej zrobił pokój dla lalek z mebelkami 

Teresa (1929) – mieszka do dzisiaj w Bydgoszczy.

Chcesz być na bieząco z informacjami ze świata historii? Jesteśmy na facebooku polnocnej.tv. Szukaj nas na Twitterze oraz wyślij nam maila. 

Tagi: