Czy Pan Samochodzik jest tak zły? [RECENZJA]

Na suchego przestwór oceanu Netfixa wjechał „Pan Samochodzik i Templariusze”. Stwierdziłam, że obejrzę, a co mi tam! Luknęłam w opis. Jak byk stoi „na podstawie powieści Zbigniewa Nienackiego pod tym samym tytułem." No to myślę sobie, jedziemy z tym, to tak prosta historia, co można w niej spieprzyć? Przecież nie może być gorzej niż w zwiastunie.
Otóż kurna może być gorzej i można spieprzyć.
Po 10 minutach już wiadomo, ze Pan Samochodzik to wybitny agent, znający się na walce wręcz, wyśmienity nurek, mistrz szermierki słownej na konferencjach prasowych, no i podrywacz. Na obozie harcerskim młoda harcerka (13 lat na oko) mówi, że w „tym kraju” (nawet nie chcę wiedzieć kim jest scenarzysta tego czegoś) kobietom nigdy nie było lekko i dopiero czwarta fala feminizmu może to zmieni. Trzynastolatka. O czwartej fali feminizmu... Tu zapaliła się moja pierwsza lampka ostrzegawcza i pierwszy raz przyszła mi do głowy myśl: A może by się czymś znieczulić? Ale była na zegarze godzina 12, więc stwierdziłam, że jeszcze za wcześnie.
 
Parę minut dalej pożałowałam swojej decyzji. Pan Tomasz, niczym znany agent James B., posiada szefową, taką własną M (biedny dyrektor Marczak odszedł chyba w niepamięć), ma też safandułowatego kolegę o ksywie „Pieniążek”, takiego bardziej księgowego, który ma chyba pokazywać jak dzielny, piękny i wygadany jest główny protagonista. A tak w ogóle to po bajkowej Europie lat 70 krąży straszliwy morderca Adios z Buenos Aires, istny młot na muzealników. Wygląda trochę jak niedorozwinięty Zorro, czy inny Don Pedro ale nawet „carramba” nie mówi.
 
Pan Samochodzik włamuje się do pokoju hotelowego, w którym ponoć ma mieszkać samozwańcza potomkini Jaćwingow, prowadząca nad morzem ośrodek duchowej odnowy, w którym autentycznie brakuje tylko hipisów jarających zioło… W środku dochodzi do walki z jakimiś, bliżej nieokreślonymi, typami i Pan Tomasz demonstruje, że ewidentnie ciosów karate nie ćwiczył z bratem, a przeszedł konkret szkolenie w komandosach. Zostaje jednak przytłoczony i z opresji ratuje go Deus Ex Machina czyli Kapitan Petersen, który okazuje się być chyba Polakiem, a nie Duńczykiem, gdyż polszczyzną włada doskonale. Ostrzega Pana Samochodzika, ze templariusze znaleźli w Ziemi Świętej potężny skarb, który może zmienić oblicze świata!
 
Po przebrnięciu przez połowę filmu, orzekam, że jest to rzecz tak bezdennie głupia i beznadziejna, że chyba wyłączę. Podkreślmy to: To ma w opisie adaptacja!!! Z książki zostało parę imion, parę miejsc i już. Charaktery postaci zostały wypaczone, role w opowieści pozamieniane. Z harcerzy mamy Sokole Oko, rolę Wilhelma Tella przejął grubasek o ksywie Mentorek, a dowodzi nimi Wiewiórka - harcerka feministka, nienawidząca mężczyzn. Przecież to nawet nie są jaja.
 
A tak w ogóle, to spadkobierczyni Jaćwingów (Anna Dymna) ma swoją hipisowsko-starowierczą komunę i organizuje konkurs na znalezienie krzyża templariuszy, który gdzieś w okolicy schowali setki lat temu jej przodkowie. I tak dochodzi do połączenia sił dziennikarki Anki, Karen Petersen (takiej kobiety – kot z Batmana dla ubogich) oraz harcerzy. Przy czym bardzo się postarano, aby wszystkie te postacie były antypatyczne, odpychające i nie dające się lubić. W komunie pojawia się oczywiście nasz ulubiony Don Pedro alias Adios i choć go rozpoznają, to nikt nic nie robi, a ten tak po prostu zabija.
 
Tu pomyślałam sobie: Co ja kur*a robię w tym filmie?
 
Zamek w Malborku, w latach 70-tych podkreślmy, okazuje się po prostu bazą złoli. Nie ma turystów (sezon letni), nie ma straży, nie ma pani przewodniczki powtarzającej jak mantrę: Nie dotykać! Nie palić! Nie opóźniać wycieczki! Nie ma milicji, są złole, którzy w sztuk 5 panują nad całym(!!!) zamkowym kompleksem. I choć Pan Samochodzik(doznający chyba jakiegoś poważnego zaćmienia mózgowego) wpada w tarapaty, to ratuje go oczywiście dzielna harcerka, a harcerze okazują się znawcami budowli sakralnych i w jakieś 2 minuty rozpykali wszystkie ukryte przejścia, nieznane od stuleci.
 
A tak w ogóle to okazuje się, że Jakub de Molay (mistrz Templariuszy), Zygfryd von Feuchtwangen (mistrz Krzyżaków) i Filip IV Piękny (król Francji) to byli tak naprawdę ziomale z jednego zakonu, którzy znaleźli w Ziemi Świętej skarb o mocy dawania życia, a później się pokłócili...
I jeszcze ta mordercza kula na sam koniec…. Chrystejezu! Indiana Jones dla półgłówków.
Wytrwałam do końca. Jest to film zrobiony z tak głęboką pogardą dla materiału źródłowego, że aż żal. Praktycznie wszystko jest tu złe, a najgorszą abominacją jest po prostu z*ebany scenariusz. Pan Bartosz Sztybor albo nigdy nie czytał Pana Samochodzika albo go szczerze nienawidził, bo żeby tak zgnoić taki materiał źródłowy to naprawdę trzeba mieć talent. To zły film i jeszcze gorsza adaptacja. TFU! To wcale nie jest adaptacja! To jakaś popłuczyna.
 
I jedna drobna uwaga na koniec. Wnętrza, ciuchy i filtr na obraz jest identyczny jak w „Gierku”. Nie sposób odróżnić kadrów. To taki generyczny „peerelkizm”, cukierkowy i gładki – i nieistniejący.
Nie oglądajcie.
 
foto/Netflix
 
Karolina Łucja Białke

Chcesz być na bieząco z informacjami ze świata historii? Jesteśmy na facebooku polnocnej.tv. Szukaj nas na Twitterze oraz wyślij nam maila. 

Tagi: